Teraz czuje się już lepiej i niedługo ma wrócić do domu. Tabak, który mieszka w Madrycie, opowiada nam o swojej sytuacji osobistej, ale też podsumowuje sezon Stelmetu, w którym w znakomity sposób poprowadził drużynę do tytułu mistrza Polski. I mówi twardo: „Nadal jestem trenerem Stelmetu – bez względu na to, kiedy zacznie się kolejny sezon”! Zapraszamy na wywiad z chorwackim szkoleniowcem.
RZG: Panie trenerze, na początek muszę Pana zapytać jak wygląda Pana sytuacja osobista. Jak ze zdrowiem, jak się Pan czuje, jak pańska rodzina? – pytam, bo wiemy, że Madryt, Hiszpania to epicentrum koronawirusa w Europie?
Od kiedy opuściłem Zieloną Górę przeżyłem najtrudniejszy miesiąc w swym życiu. Stało się tak, bo moja żona była blisko utraty życia. Była zakażona koronawirusem i przez trzy tygodnie była w śpiączce. Teraz jest już lepiej, pod koniec tego tygodnia albo na początku następnego ma wrócić do domu!
I powiem ci, że dopóki sam nie przeżyjesz takiego doświadczenia to trudno w niektóre informacje uwierzyć. Więc chcę powiedzieć ludziom, że moja żona ma 49 lat, w ogóle nie chorowała. To kobieta, która codziennie trenowała, a prawie straciła życie przez tego wirusa.
Więc ludzie muszą zrozumieć, że to nie jest tylko wirus, który atakuje starych ludzi, nie tylko tych, którzy mają problemy zdrowotne. Każdy może to złapać i dlatego trzeba na poważnie do niego podchodzić.
RZG: Z żoną jest już lepiej więc Pan chyba też jest już w lepszej kondycji psychicznej? Wcześniej to dla Pana chyba była spora trauma?
No tak, tak jak mówię – to był mój najcięższy miesiąc, niczego takiego do tej pory nie przeżyłem i nic nie jest w stanie równać się z takim przeżyciem. Reszta rodziny na szczęście nie ma objawów. Tak naprawdę nie wiem, czy byliśmy zakażeni czy nie, bo nie poddano nas do tej pory testom, ale na szczęście nie mieliśmy żadnych objawów.
RZG: A jak wygląda życie codzienne w Madrycie?
Cały czas siedzimy w domu. Ja właściwie nie wychodzę od kiedy 14 marca wróciłem z Zielonej Góry! Mamy tylko pozwolenie na wyjście po podstawowe produkty. Poza tym od 6 tygodni siedzimy ciągle w domu. To z powodu sytuacji, jaka jest w Hiszpanii. Wprawdzie teraz liczba zakażonych i liczba zgonów zaczęła spadać, ale wcześniej doszło do tego, że Hiszpania stała się krajem z jedną z najwyższych liczb osób chorych.
Mówi się o tym, że od przyszłego tygodnia, krok po kroku zakazy mają być poluzowywane, sytuacja ma być obserwowana i zobaczymy, jakie to przyniesie skutki.
RZG: A Pana dzień, co Pan robi w domu?
Żona jest w szpitalu….Kiedy była w krytycznym stanie to tak naprawdę żyliśmy od telefonu ze szpitala do telefonu, byliśmy mocno zestresowani. Teraz robi się coś tam domu, raz dziennie próbuję potrenować , gotowanie, sprzątanie, telewizja – tak to wygląda.
RZG: W takiej sytuacji koszykówka jest na drugim planie, no ale chcę porozmawiać o niej. 6 tygodni temu został Pan ze Stelmetem mistrzem Polski. Poczuł Pan to w ogóle, celebrował to w jakiś sposób, była jakaś radość?
Mam dwa odczucia. Pierwsze – zdobyliśmy mistrzostwo, na które zasłużyliśmy! Uważam tak dlatego, że – poza początkiem sezonu – dominowaliśmy w polskiej lidze przez cały czas. Zasłużyliśmy, bo ciężko pracowaliśmy i po prostu świetnie graliśmy. Uważam, że przy budżecie, który mieliśmy, to co zrobiliśmy było znakomite. I jestem dumny z zespołu, klubu, miasta, kibiców i z każdego, kto nam w jakikolwiek sposób pomógł.
To jest mój pierwszy wywiad od czasu uzyskania mistrzostwa więc chciałem przekazać wszystkim wielkie podziękowania. Szczególne podziękowania należą się zawodnikom, bo gdyby nie oni, to oczywiście mistrzostwo byłoby niemożliwe.
Z drugiej strony jest mi trochę smutno, bo oczywiście chciałbym zagrać resztę rundy zasadniczej aż do playoffów, a potem chciałbym udowodnić naszą siłę w playoffach. I oczywiście chciałbym też udowodnić nasz potencjał w lidze VTB, udowodnić, że miejsce w playoffach nam się należało.
Dlaczego tak mi na tym by zależało? Bo gram w koszykówkę od 14 roku życia, koszykówka to moje życie i oczywiście najlepszą, najsłuszniejszą drogą, która wszystkich zadowoli będzie zawsze rozegranie pełnego sezonu.
Przecież nikt nie lubi przegrywać czy wygrywać, gdy ktoś powiedzmy rzuci coś z trybun i mecz jest przerwany; nikt nie lubi, gdy sędzia w końcówce gwizdnie błędnie – to są sytuacje nienormalne. A jako jako osoba żyjąca koszykówką chcę, żeby rozstrzygnięcia zapadały w pełnej rywalizacji, przy przestrzeganiu wszystkich zasad, żeby sytuacja była normalna. A obecna sytuacja nie była oczywiście zwyczajna i wolałbym zagrać do końca i wygrać w normalny sposób.
Tak na marginesie to nie jestem z podobnego powodu również zwolennikiem żadnych final four, czy pucharowych final eight. W takich turniejach możesz przegrać pojedynczy mecz i cię nie ma choć teoretycznie masz lepszy zespół. A jak grasz playoffy to takie sytuacje raczej się nie zdarzają, tu już nie ma przypadku.
RZG: Zatem pytanie dotyczące tego, co podnosi wiele osób, choćby wczoraj mówił o tym w wywiadzie(dla portalu sportowefakty.pl) gracz Anwilu Roland Frejmanis, że mistrzostwa Stelmetu nikt nie bierze na poważnie, bo mistrz bez rozegrania playoffów to nie jest prawdziwy mistrz? Co Pan na to?
Pewnie czułbym to samo, gdybym był z Anwilu! Zespół, na który wydano największe pieniądze w Polsce nie zdominował ligi! W takiej sytuacji też byłbym zły. I też szukałbym szansy na „odzyskanie” sezonu w playoffach.
Rozumiem to. I zgadzam się całkowicie, że sezon bez playoffów to nie jest normalny sezon. Ale zazwyczaj narzekają ludzie, którzy nie dostali tego, na co liczyli już przed sezonem. Zbudowali zespół, który miał wszystko wygrywać, a nie udało im się, sukcesów nie było!
Więc powtórzę – sezon nie skończył się normalnie, ale nie sprowokował tego Stelmet i nie było tu żadnych sztucznych kombinacji czy gierek politycznych.
RZG: Porozmawiajmy o mistrzostwie – najbanalniejsze pytanie brzmi: jak to zrobiliście, że Stelmet był najlepszy, jak to się udało przy wiadomych okolicznościach – zmianach w klubie, zmianie większości zawodników, po tym, jak bardzo późno ten zespół został złożony?
Będę wobec ciebie szczery – w zasadzie to mieliśmy przede wszystkim dużo szczęścia. Poszliśmy na rynek w słabej kondycji finansowej, zaczęliśmy zakupy jak inni już właściwie je skończyli. Gdybyśmy byli w normalnej sytuacji ekonomicznej i chcielibyśmy walczyć o tytuł powinniśmy być pierwsi na rynku i powinniśmy podpisywać umowy przed innymi. Ale mieliśmy zbyt słabą sytuację finansową, żeby móc konkurować finansowo na rynku z klubami, z którymi podejrzewaliśmy, że będziemy toczyć największą walkę w polskiej lidze czy też w lidze VTB.
Kontrakty, które podpisaliśmy to było czyste szczęście! Założyliśmy, że głównym warunkiem, który będzie wpływał na zawieranie kontraktów z zawodnikami nie będzie to, jaki mają talent, ale ich ambicje. Mogli mieć mniej talentu, ale musieli mieć ambicję, musieli być głodni gry, głodni walki każdego dnia. I to była główna sprawa na którą zwracaliśmy uwagę przy kontraktach. Reszta to było już szczęście. I jak widać po efektach – wykonaliśmy świetną robotę przy podpisywaniu umów, a przypominam, że zmieniliśmy 70 procent zespołu.
Natomiast mówiłem ci to na początku sezonu – jeśli masz w zespole 10 zawodników, którzy grają ze sobą po raz pierwszy, nigdy nie wiesz jak razem zafunkcjonują. Mogą być najlepsi na świecie, ale nie wiesz, czy razem będą zespołem.
I mieliśmy szczęście – ci ludzie, którzy może nie byli najlepszymi zawodnikami w lidze pod względem umiejętności, razem zagrali świetnie. Razem zafunkcjonowali znakomicie i mocno mi ułatwili pracę. Cokolwiek zaproponowałem – wykonywali to w 100 procentach.
Powtarzam – po tym, jak podpisaliśmy z nimi umowy wykonaliśmy razem świetną robotę. Nie sądzę, żeby to byli indywidualnie najlepsi gracze w lidze, ale nasza praca doprowadziła do tego, że mieliśmy najlepszy zespół.
RZG: A kiedy porównywał Pan ten skład przed sezonem z innymi – co Pan przewidywał, jaki był wtedy cel dla tego zespołu, jak widział Pan szanse drużyny?
Kiedy idę na rozmowy o kontrakcie siadamy, klub mi mówi, jakie są pieniądze i ja mówię, o co gramy. Gdyby ktoś mi powiedział, że mamy grać o mistrzostwo Polski z tegorocznym budżetem powiedziałbym – nie, nie wchodzę w to, bo są 3 lub 4 kluby, które mają większe pieniądze.
W Stelmecie naszym celem nie było od początku mistrzostwo. Biorąc pod uwagę kłopoty finansowe, które zostały z poprzednich lat i biorąc pod uwagę nowe przepisy o polskich graczach, celem była dwuletnia transformacja klubu, stabilizacja finansowa i dopasowanie zespołu do nowych zasad gry Polaków. I poszliśmy w tym kierunku.
Jednocześnie cały czas miałem w głowie, że jestem trenerem drużyny, która dominowała w Polsce i w takim przypadku nie możesz powiedzieć – w tym roku będziemy walczyć o pozostanie w PLK. Taki zespół zawsze musi walczyć o wysokie cele.
RZG: Kilka słów o tym, jak przebiegał sezon dla Pańskiego zespołu. Początek to był słaby mecz w Lublinie i porażka, potem przegrana w Toruniu. 3 mecze w PLK i dwie porażki…Nie pomyślał Pan – oho, będą problemy?
Nie, nie…to jest to, o co toczyłem z tobą spór nie raz w ciągu sezonu(śmiech). Ty podchodziłeś do porażek negatywnie. A dla mnie problem to wyzwanie. I moja praca to po prostu sprostać wyzwaniu! Dlaczego mieliśmy taki początek?
Jak sam wiesz – zebraliśmy się bardzo późno, zaczęliśmy przygotowania później niż wszyscy. Więc na początku jeszcze nie było prawdziwego zespołu.
I druga sprawa – mieliśmy straszny kalendarz. Kiedy w końcu po dwóch tygodniach mogliśmy potrenować we własnej hali, mieliśmy chwilę oddechu – zaczęliśmy grać lepiej.
Kolejna sprawa – puszczasz całkiem nowy zespół, nowych graczy razem, a oni jeszcze się nie znają. Więc potrzebowali czasu, żeby wszystko zaczęło się kleić.
RZG: Potem było 15 meczów z rzędu wygranych w PLK, dobre mecze w VTB, byliście coraz lepsi. My sobie żartowaliśmy nawet wśród dziennikarzy, że dobrze byłoby może, żeby ten zespół przegrał. Nie pomyślał Pan w pewnym momencie, że przydałaby się taka przegrana, bo czasem chłopcy wyglądają na „zepsutych” zwycięstwami?
Nie byli zepsuci. Fakt – nie zawsze graliśmy dobrze, ale zawsze moi zawodnicy rwali się do walki, byli głodni gry, byli ambitni. Nie zapominajmy o jeszcze jednej rzeczy – o naszych szalonych podróżach. O tym, że graliśmy w dwóch ligach, że byliśmy zespołem, który miał na koncie więcej meczów niż jakkolwiek zespół w Polsce.
Kiedy zaczęły nam się przytrafiać w końcu porażki to były one w zasadzie związane z kontuzjami. Były kontuzje, zawodnicy byli zmęczeni. Kontuzji doznał Drew Gordon, potem jeszcze w pucharze Joe Thomasson. Więc dwóch graczy z pierwszej piątki miało urazy w ważnej części sezonu.
Przy takim kalendarzu, jak my mieliśmy, nie da się uniknąć oczywiście kontuzji. Ale to, że było ich tak naprawdę niewiele to jest szczęście, ale też świetna praca sztabu medycznego, który potrafił utrzymać zawodników zdrowych mimo tych wszystkich intensywnych podróży i treningów.
RZG: W lutym natomiast przegraliście z Astorią i z Polskim Cukrem w Pucharze. Czy to w takim razie był tylko efekt kontuzji, podróży, czy zdarzył się wam jakiś mały kryzys?
Kryzys to my mamy teraz w Hiszpanii(śmiech). Jak przegrasz mecz to uwierz mi – to nie jest kryzys. Kryzys to jest jak masz zawodników, a nie ma między nimi chemii, jak walczą ze sobą zamiast z przeciwnikiem, kryzys jest gdy stosunki między trenerem, a zespołem są popsute i nic nie funkcjonuje.
Jak przegrywasz mecz to nic się nie stało. Analizujesz go i idziesz dalej. Przegraliśmy, bo zawodnicy wygrywali mecz po meczu i trochę stracili motywację. Po drugie – mieliśmy kontuzje i po trzecie – nadeszło zmęczenie zespołu.
RZG: Czy da się Pan namówić na coś, czego Pan nie lubi i nie robił przez cały sezon – na indywidualną ocenę zawodników? Ma Pan MVP ligi(Zyskowski), najlepszego obrońcę ligi(Ponitka) i 4 zawodników wybranych do najlepszych piątek rozgrywek(Zyskowski, Hakansson, Meier, Gordon). Może Pan wystawić im oceny? Weźmy Jarosława Zyskowskiego – spodziewał się Pan, że tak dobrze wypadnie?
Nie będę oceniał indywidualnie, ale mogę powiedzieć coś innego. Kiedy podpisaliśmy graczy na ten sezon powiedziałem każdemu zawodnikowi coś takiego: nie oferujemy wam najwyższego kontraktu, inne zespoły mogą dać wam więcej. Ale oferujemy Wam grę w VTB. Możecie się tam wypromować i dostać lepszy kontrakt na kolejny sezon.
Poza tym zaręczam moją reputacją, że każdy gracz, którego dostanę, będzie miał przed kolejnym sezonem wyższą wartość niż zanim trafił pod moje skrzydła. I jestem z tego dumny, że rzeczywiście większość graczy, który podpisaliśmy w ZG zyskała po tym sezonie na wartości!
RZG: Pan został uznany za najlepszego trenera w PLK w minionym sezonie. Jakie w Panu pozostaną po nim wspomnienia?
To był dla mnie chyba najłatwiejszy sezon w karierze. A był tak prosty, bo miałem grupę koszykarzy, która nie miała problemu z codzienną pracą, nie miała problemu z podróżami, nie stwarzała problemów podczas meczów.
To jest przyjemność pracować z ludźmi, którzy akceptują, że codziennie trzeba pracować na 100 procent. Już to w sumie mówiłem – łatwiej pracuje się nie z zespołem ludzi o niewiarygodnych umiejętnościach, ale z ludźmi, którzy chcą pracować i walczyć! Z drugiej strony są zespoły, które są pełne talentu, ale nie dają z siebie 100 procent na treningu czy w czasie meczu tylko kalkulują.
RZG: Co teraz trenerze? Pan ma cały czas ważny kontrakt czy on został rozwiązany?
Nie, nie – mówiłem ci przed tym sezonem, że chcę wypełnić dwuletni kontrakt – taki zawarłem…
RZG: No tak, ale czy w aktualnych okolicznościach nic się nie zmieniło? Kontrakty z zawodnikami zostały przecież rozwiązane…
Ale ja mam dwuletnią umowę!
RZG: Czyli jest Pan nadal trenerem Stelmetu?
Tak – jestem trenerem Stelmetu na kolejny rok. A właściwie nie na kolejny rok tylko na sezon. Nie wiadomo, kiedy on będzie. Kiedy patrzę na to, co dzieje się w Hiszpanii to naprawdę ciężko uwierzyć, że jakikolwiek sport zawodowy ruszy przed wynalezieniem lekarstwa na wirusa.
RZG: A co Pan sądzi o koszykówce, meczach bez kibiców?
Nawet jeśli zagramy tylko w Polsce i to bez fanów to codziennie na treningu mamy mniej więcej 20 osób. Koszykarze, trenerzy, sztab, ludzie z obsługi…Zawodnicy się przepychają, kryją, naciskają, a potem idą do domów do swoich rodzin. Nie widzę tego.
Po tym, co obserwuję w Hiszpanii nie jestem optymistą. Choć oczywiście nie jestem ekspertem, nie jestem lekarzem. Może ja tak do tego podchodzę po tym, co stało się z moją żoną, ale naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić, jak ma ruszyć sport jeśli nie ma lekarstwa na wirusa.
RZG: No dobrze, ale przecież w samej Hiszpanii próbują znaleźć rozwiązanie – wymyślono, że można dokończyć ligę na Wyspach Kanaryjskich, podział drużyn na dwie grupy…
Powiem ci jak ja widzę ten pomysł. W latach dziewięćdziesiątych grałem w Chorwacji. Był pierwszy rok wojny w Chorwacji, sytuacja była straszna. Ludzie umierali, trwała walka o niepodległość kraju – to była naprawdę zła sytuacja. A my ciągle graliśmy w lidze w koszykówkę!
Według mnie robiliśmy to z jednego powodu – sport, kultura to bardzo ważna część kondycji psychicznej człowieka całego społeczeństwa. One mogą dać ludziom nadzieję. I to, co teraz się robi to według mnie jest podobna sytuacja. Nie można ludziom powiedzieć – nie będzie już żadnego sportu, zakończmy, zatrzymajmy wszystko. Nie – zostawia się uchylone drzwi.
Ale realnie patrząc – nie wiem, jak można to zrobić. Powtarzam – nie jestem ekspertem. Może jestem pod wpływem mojej sytuacji osobistej. Natomiast deklaruję – jeśli pewnego dnia ruszymy – czy to będzie wrzesień czy będzie to za dwa lata – ja będę trenerem Stelmetu Zielona Góra!
RZG: Ale jak Pan przewiduje, jak Pan czuje – jak może rozwijać się sytuacja, do kiedy ten wirus może być z nami?
Kiedy moja żona była w szpitalu, w najbardziej krytycznym momencie, lekarze dzwonili do mnie dwa razy dziennie. I nauczyłem się, że ten wirus to jest coś nowego, coś czego dopiero się uczymy – codziennie pojawiały się zupełnie nowe dla wszystkich informacje. To znaczy, że nikt dzisiaj nie jest pewien, co się dalej będzie działo z tym wirusem.